sobota, 10 maja 2008

Uwalnianie muchy, albo flamandzki maj 40 lat później

Część redakcji Monady, przebywająca od dłuższego czasu na emigracji, uczestniczyła w zeszły czwartek w alternatywnych obchodach maja '68 w belgijskim Leuven. Trudno w zasadzie ocenić, co pokierowało nasze kroki w/w kierunku - dość rzec, że impreza odbywała się 'na dzielnicy', pogoda dopisywała, a i o maju tutaj pisze się ostatnio dość dużo (np. wieka wkładka w jednym z największych dzienników, De Standaard)

Na początek kontekst historyczny: wydarzenia z 1968 roku mają w Leuven swój specyficzny koloryt. Właśnie w tym roku następuje podział tutejszego KUL-u (Katholieke Universiteit Leuven) na część flamandzkojęzyczną (która pozostała w Leuven) i francuskojęzyczną (która wyrzucona została do pobliskiego Louvain la-Neuve). Jak wyraził to jeden z uczestników alternatywnych obchodów, podstarzały jegomość z czarno-czerwoną flagą (o którym później), maj 68 doprowadził w Leuven do flamandyzacji miasta i czegoś na kształt językowej czystki, o czym oczywiście dzisiaj nikt woli nie pamiętać.

Jeśli chodzi o koloryt sytuacyjny, impreza na pierwszy rzut oka przypominała tradycję punk pikników . Zasadnicza różnica to brak punków, sporo młodziutkich (jak to w Belgii, gdzie studia rozpoczynają się wcześniej) studentów, no i dominacja czerwieni w krajobrazie politycznym. Kilka rozmów ze 'straganiarzami' pozwoliło zauważyć, że zasadnicze napięcie wśród celebrujących stanowiła opozycja między zwolennikami maoizmu i leninizmu (COMAC ) i młodzieżówką Socjalistycznej Partii Pracy, określającą się jako trockiści (choć w opozycji do IV Międzynarodówki, co mój złośliwy kolega Flamand zaraz określił mianem 'extreme sectionalism').Zdecydowanie dominował COMAC - również wizualnie, dzięki ogromnemu banerowi 'Fight for Communism', który innego kolegę, tym razem z Rumunii, doprowadziło najpierw do niedowierzania, a potem do ciągu pytań - "dlaczego?!"

Przebywanie na odległość rewolwerowego strzału z maoistami było doświadczeniem na tyle egzotycznym, że postanowiliśmy powtrzymać się od zbyt nerwowych reakcji i oddać się rozmowom z sąsiadami. Były one zdecydowanie przyjemniejsze niż słuchanie przemówień, w których podkreślano potrzebę walki o 'komunistyczną alternatywę', która motywować miała studentów w Paryżu, ale i, o dziwo, w Pradze i Warszawie...Oczywiście, walka trwa - czego dowodem nieustannym od lat jest Kuba (i doskonałe wskaźniki niskiej umieralności niemowląt, mające być dowodem wyższości tejże nad Belgią). Po przemówieniach weteranów, otoczonych wianuszkiem młodzieży z COMAC - koncert. Grupa Clochard zaprezentowała irlandzki folk, okraszony dość profesjonalnie wykonanym tańcem ludowym młodych maoistów (tańce etniczne przeżywają w Leuven rodzaj renesansu).

Gdy wszystko wydawało się przesądzone, pewną nadzieję na rozruszanie sytuacji wzbudził jegomość około 60 z ponad 2 metrową flagą anarchosyndykalistyczną i proporcem CNT. Niestety próby komunikacji skończyły się fiaskiem, gdyż człowiek również oddał się tańcom (wraz ze wspomniana flagą). Unikając pochopnych ocen, można powiedzieć, że problemy komunikacyjne był spowodowane nie tylko alkoholem - choć trzeba przynać też, że jako jedyny ze spotkanych osób sformułował dość trafne spostrzeżenie, że w maj '68, zawłaszczony w Leuven przez maoistów 40 lat później, był czymś zupełnie innym....

Flamandzcy młodzi maoiści dość dobrze wpisują w klimat kraju, w którym socjalizm jest bardziej realny pod wieloma względami niż był on w krajach byłego bloku wschodniego. Ich kontestacja przypomina tylko, jak zauważył jeden z moich rozmówców, na codzień sprzątający budynki uniwersytetu, że socjalizm ten z daleka pachnie establishmentem - i pewnie dlatego czytanie Mao nie szokuje tutaj nikogo. To także lekcja po maju' 68.

niedziela, 4 maja 2008

Antifa a bicie kapucyna

Jeden z działaczy ONR przebrany za dominikanina prowadził swoich kolegów na Górę św. Anny. Kiedy zatrzymała go policja, wytłumaczył, że prowadzi 11-osobową grupę młodzieży ze Zdzieszowic na obchody rocznicy wybuchu III Powstania Śląskiego. Policjanci poprosili domniemanego mnicha o dokumenty i okazało się, że ma on dopiero 21 lat, co wzbudziło ich podejrzenia - tłumaczy kom. Jolanta Dec, rzecznik prasowy strzeleckiej policji. Podczas dalszej rozmowy, kiedy fałszywy mnich przypadkowo podniósł swoją sutannę, policjanci zauważyli charakterystyczne buty - glany.

Powyższa historia, której nie powstydziłby się Aleksander Dumas, gdyby dożył tych zabawnych czasów, wydaje się wskazywać, że i (excuse le moi) narodowcom zdarza się mieć jaja. Jakaż szkoda, że anarchistycznej braci coraz częściej zaczyna ich brakować. Nie wiem, co działo się na demonstracji anarchistycznej 1 maja w Warszawie, ale wiem, że na portalu CIA w komentarzach wyraźnie dało się odczuć rozżalenie spowodowane przemilczaniem jej przez oficjalne media. Od czasu czterech miesięcy, które wstrząsnęły światkiem niewiele się zmienia?

sobota, 26 kwietnia 2008

Co dziś płonie na Legnickiej

Część redakcji Monady wybrała się wczoraj we wrocławską podróż sentymentalną. Najpierw performance Jerzego Kosałki, związanego onegdaj z Luxusem. Postać niewątpliwie sympatyczna, performance zresztą również, przynajmniej dopóki go nie opuściliśmy, co stało się zresztą, na wszelki wypadek, zaraz po rozpoczęciu.

Gwoździem wieczoru był koncert Miki Mausoleum. Jak zwykle okazja do spotkania wielu osób o smakowicie podejrzanej proweniencji.

Nie pisalibyśmy tego wszystkiego, gdyby nie Zeitgeist, duch czasu, który przemówił ze sceny niezwykle wyraźnie. Otóż, większość wczorajszego repertuaru stanowiły stare szlagiery: Zomo na Legnickiej, Brytyjscy gornicy, Straszna bryndza. Nie da się więc ukryć, że  teksty omawiały sprawy, które bieżącymi można było nazwać ćwierć wieku temu. Dla wielu osób symbolika, która jest w nich  używana, może być dziś zupełnie niejasna: czy w Anglii są kopalnie, o jakiego niewidomego chodzi i czemu ta  wrona taka totalitarna?

To nie musi stanowić problemu. Ci, którzy chcą (a my chcemy) odnajdą w tekstach aktualny rdzeń. Natomiast, o ile teksty się nie zmieniły, to jak najbardziej zmieniła się muzyka. Wykonania ZOMO na Legnickiej z lat 80. miało w sobie cudowny niepokój. We wczorajszym wykonaniu płonąca benzyna była rozbujana tak, jakby to płonął jakiś joint w ustach młodego fana Boba Marleya, a nie koktajl Mołotowa na tarczy ZOMOwca.

Trudno się dziwić, że tak jest, skoro żadna benzyna dziś nie płonie, a w gardłach wcale nie rośnie krzyk.

Muszę jednak przyznać, że z sentymentem wspominam koncert Kamana z 2001 roku ze Stajni nr 8a, na którym zagrał tylko jeden kawałek, przechodząc od noisowych solówek na gitarze do tybetańskich śpiewów. Koncert zakończył się po pół  godzinie, mimo histerycznych prostestów publiczności i miał w sobie wiele z tego, co kompletnie zagubił wczorajszy występ.

Ale sopran Grażynki, zwłaszcza w Chciałbyś się stąd urwać - paluszki lizać.

poniedziałek, 21 kwietnia 2008

...a proletaryzacja życia codziennego postępuje w jeszcze szybszym niż kiedykolwiek tempie...


...nie mamy zatem wyjścia, bo rzeczywistość nie tyle przerasta utopię, ale utopia straciła miejsce w rzeczywistości... Tworzenie faktów - oto rozwiązanie!