poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Impresje o kaukaskich ruletkach

Mniej więcej rok temu doszło do wojny między Gruzją, Osetią a Rosją. Wichry dziejów sprawiły, że część redakcji Monady inwazję gruzińską na Cchinwali obserwowało z góry. Ściślej mówiąc, w noc inwazji znajdowaliśmy się akurat na pokładzie samolotu relacji Moskwa Erewań, którego wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi korytarz powietrzny przebiega nad Osetią.

Co prawda z samego samolotu niewiele dojrzeliśmy. Właściwie nie mieliśmy zielonego pojęcia o toczącej się pod nami wojnie. Nasza uwaga koncentrowała się dantejskich scenach rozgrywających się w samym samolocie (to jednak temat na osobną notkę).

Armenia ulica żywo reagowała na wydarzenia w Osetii. Nic dziwnego, w końcu Gruzja jest północnym sąsiadem Armenii, a wobec małej powierzchni tych krajów, wszystkie działania wojenne Gruzji odbywały się blisko Armenii i jej stolicy. Ormian niepokoiła może nie tyle bliskość wojny, co fakt, że może ona zdestabilizować tzw. sytuację w regionie.

Armenia jest szczególnie zainteresowana utrzymywaniem owej stabilizacji. To małe państewko leży między Turcją a Azerbejdżanem, które najchętniej pozbyłyby się jej i to zapewna jak najszybszymi i najskuteczniejszymi środkami. Jedynym gwarantem istnienia Armenii jest Rosja i dlatego Armienia pozostała właściwie jedynym prawdziwym sojusznikiem Rosji na całym świecie.

Nic dziwnego, że sympatie Ormian nie leżały raczej po stronie Gruzji.

Nasz gospodarz w Erewaniu zorganizował nawet demonstrację pod ambasadą gruzińską (cóż, często znajdujemy się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie). Demonstracja była nieliczna, nielegalna i dość egzotyczna jak na nasz europejski smak. Niemniej cieszyła się wyraźnym poparciem przechodzących obok przechodniów.



W pewnym momencie główny organizator został zaproszony do środka przez gruzińskiego ambasadora. Po godzinie wyszedł i zionąc aromatem Muchazani nieśmiało zapronował: może jutro pójdziemy pod rosyjską ambasadę?.

W trakcie naszego pobytu ze zdumieniem czytaliśmy polskie media i słuchaliśmy relacji z mediów ormiańskich. Wydawało się, że opisują inne wydarzenia. Muszę przyznać, że chociaż ormiańskiej telewizji zdarzało się chlapnąć jakąś ewidentną bzdurę, to jednak w polskich relacjach uderzało pobieżność opisu początku wojny (patrz żale Wiktora Batera sprzed paru dni). Dopiero po paru tygodniach w polskich mediach mainstreamowych można było przeczytać, że to prawdopodobnie Saakaszwili rozpoczął działania wojenne i to jeszcze z dużym przytupem.

Dziennik parę dni temu opisał balladę o kulisach uczestnictwa Kaczyńskiego w wydarzeniach sprzed roku, wraz z dokładnym opisem jego wystąpienia na wiecu w Tbilisi. Z wiecem tym wiąże się zabawna historia. Otóż noc spędzaliśmy wtedy w Stepanakercie, stolicy Górskiego Karabachu - zawiezieni tam dość przypadkiem prze złapanych na stopa Karabachów, z którymi z powodu ogólnego pijaństwa, omal nie zakończyliśmy żywota w przepaści przy drodze do Karabachu (samochód wypadł już z drogi, ale zatrzymał się jeszcze przed uskokiem).

W Górskim Karabachu wojnę czuje się wyraźnie. Co prawda na terenach, po których poruszaliśmy się, wojna skończyła się kilkanaście lat temu, to jednak nie wszystkie szkody wojenne zostały jeszcze naprawione, a Stepanakert jest dość przygnębiającym miastem. Zwłaszcza, jeśli trafia się do niego w nocy i nie może znaleźć miejsca do spania. Nie mogliśmy się dogadać z tubylcami. Gdzieś nas wożono, trafialiśmy w jakieś ciemne zakamarki, w hotelach chcieli niemożebnie dużo kasy. W końcu po długich poszukiwaniach zatrzymaliśmy się u jakiejś kobieciny w obskurwiałym pokoiku na piętrze. Byliśmy trochę przytłoczeni nocną atmosferą Karabachu i czuliśmy się nieswojo. Do czasu kiedy włączyliśmy telewizor. Otóż trafiliśmy właśnie na początek przemówienia Kaczyńskiego na wspomnianym już wiecu w Tbilisi. Po polsku! Okazało się, że to co prawda rosyjski program informacyjny, ale przemówienie leciało akurat na żywo i bez tłumaczenia. Wysłuchaliśmy go w niemym zdumieniu.




Działania Kaczyńskiego nie przysparzały sympatii Polakom w Armenii. Mogliśmy się o tym przekonać na granicy irańsko ormiańskiej parę tygodni później. Pierwsze zdziwienie czekało na nas jeszcze zanim jeszcze doszliśmy do ormiańskiego pogranicznika. Otóż przybysza z Iranu wita w Armenii olbrzymia flaga rosyjska. Ormiańską flagę też wypatrzyliśmy, ale wisiała z boku i była mała. Natomiast rosyjska jest duża i wisi w centralnym miejscu.

Większość pograniczników też wyglądała raczej na Rosjan niż na Ormian. Kiedy zobaczyli polskie paszporty padło pytanie: Nu szto, rakiety razmiestili? (nawiązujące do tarczy antyrakietowej). Granicę udało się przekroczyć dopiero po trzech godzinach. Co prawda z tarczą (nie, nie antyrakietową), ale po długich biurokratycznych bojach, za które dziękować mogliśmy polskiemu rządowi.

Żeby nie wyjść na takich znowu rusofili na deser umieszczamy zdjęcie sprzed paru lat. Część redakcji Monady, Mccheta, arcypop klasztoru Dżwari i jego brat bliźniak z mercedesem. Pierwszy z prawej gruziński generał, podówczas szef gruzińskiej artylerii, którego spotkaliśmy tydzień później wraz z amerykańskimi żołnierzami w Kachetii. Trudno powiedzieć, czy gość rzeczywiście był aż tak wysoko postawiony, ale kiedy jechaliśmy z nim samochodem i zatrzymała nas policja do kontroli, wystarczyło, żeby jego głowa pojawiła się w drzwiach samochodu, żeby policjanci zaczęli dość intensywnie machać rękoma, że możemy jechać. (Jak znaleźliśmy się w towarzystwie popów i artylerzystów? Może kiedyś to opiszemy. Dość rzec, że spędziliśmy wspólnie upojną noc)

piątek, 24 lipca 2009

Z życia Jerzego Buzka: Międzynarodówka Tortowa

Z okazji wyboru Jerzego Buzka na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego publikujemy wspomnienie jego spotkania z Międzynarodówką Tortową. Przy okazji zaprezentujemy krótką historię tej grupy (która w rzeczywistości nigdy nie istniała, a była jedynie medialnym hasłem wygodnym przy opisie ataków tortowych).

Była zima 2001 roku. Polską rządziło AWS, z Jerzym Buzkiem na czele rządu. W gmachu głównym Politechniki Wrocławskiej odbyło się jego spotkanie z tzw. młodzieżą studencką. Nieszczęśliwie był to akurat okres wzmożonego działania ruchów kontrkulturowych we Wrocławiu. Trwała wciąż złota era wrocławskich skłotów, grupy anarchistyczne działały wtedy dość prężnie (blokady eksmisji, strajk pielęgniarek w szpitalu Rydgiera). Dość powiedzieć, że klimat w mieście nie sprzyjał bezkonfliktowemu wystąpieniu premiera rządu. Rok wcześniej nawet Placido Domingo nie mógł spokojnie oddać koncertu na wrocławskim Rynku (nieznani sprawcy zakłócali jego koncert przy pomocy rogu).

Spotkanie było co prawda ściśle obstawione przez Biuro Ochrony Rządu. Czy to jednak BOR przysnął, czy to dokonujący ataku El Ducze wykazał się nadspodziewaną zręcznością, dość powiedzieć, że atak się udał:



Na tym nie koniec.

W tych latach pierwsze triumfy święciła Platforma Obywatelska. Wtedy jeszcze wiele osobom kojarzyła się raczej z konserwatyzmem i nielojalnością, niemniej spotkania z trzema tenorami - założycielami PO przyciągały tłumy ludzi złaknionych odmiany po skompromitowanych AWS i UW. Tydzień lub dwa po Buzku do Wrocławia przybyło właśńie owych trzech tenorów, by dać wielki show w Wytwórni Filmów Fabularnych. Przed salą ustawiło się wtedy grupka Pomarańczowej Alternatywy z transparentem Było ciasteczko dla Buzka, znajdzie się i dla Tuska. Ku ich zdzwieniu ciasteczko rzeczywiście się znalazło, choć tort sięgnął jedynie spodni Olechowskiego, a tłum o mało nie zlinczował autorów ataku.



Sława Międzynarodówki Tortowej stała się po tym wydarzeniu tak duża, że kiedy tydzień później do Wrocławia przyjechał ówczesny minister sprawiedliwości, a dzisiejszy prezydent Lech Kaczyński, w walizce miał spakowany przez żonę zapasowy garnitur (zresztą parę lat później w Warszawie Kaczyński jako prezydent miasta dostał jednak tortem).

Międzynarodówka Tortowa oszczędziła przyszłego prezydenta, ale miesiąc później doszło we Wrocławiu do kolejnego ataku. Pewien znany wrocławski poeta, wtedy jeszcze przed debiutem zasadził się na ówczesnego (jak i późniejszego) ministra kultury Kazimierza Ujazdowskiego. Już na etapie planowania doszło do pewnych kłopotów technicznych - Ujazdowski nie był wtedy tak znaną osobą, jak dziś i poeta nie bardzo wiedział jakże on wygląda. Dlatego miał przy sobie wycinek z gazety z jego zdjęciem. Tym razem orężem nie miał być tort, lecz konserwa tyrolska zawinięta w gazetę. Miała zostać rzucona w Ujazdowskiego z okrzykiem Konserwatyści do Tyrolu.

Nawet najbardziej misterny plan może się nie powieść. Po długim oczekiwaniu w rejonie Sukiennic poeta dostrzegł w końcu grupkę VIP'ów. Ruszył do ataku. Zdołał się co prawda przedrzeć przez ochroniarzy. Zdołał nawet wypalić z konserwy. Na linii strzału znalazł się jednak jakiś niepomiernie zdumiony notabl. Na dobitkę było już za późno. Poeta został zatrzymany.

Okazało się, że nieszczęsna ofiara ataku była czeskim konsulem. Podczas przesłuchania na komisariacie w pokoju zgromadziło się wielu policjantów. Nie mogli się nadziwić: Po chuj żeś tego Pepika przypierdolił?. Poeta tłumaczył cierpliwie, że celem miał być ktoś inny. W końcu wyciągnął wycinek ze zdjęciem Ujazdowskiego wskazując: Tego szukałem. Policjanci podawali sobie potem przez chwilę wycinek z rąk do rąk wskazując ze śmiertelnie poważnymi minami zdjęcie Ujazdowskiego i mówiąc Tego szukał.

Krótka i burzliwa historia Międzynarodówki Tortowej miała swój epilog. Pod koniec czerwca 2001 roku do osoby zatrzymanej po ataku na Buzka zadzwonił osobnik podający się za dziennikarza i twierdzący, że ma do przekazania ważne informacje nie na telefon. Zaproponował spotkanie pod pomnikiem papieża na Ostrowie Tumskim.

Na umówione miejsce zamiast dziennikarza przyszło oczywiście dwóch gliniarzy, którzy przekazali Międzynarodówce ultimatum, które w skrócie można przedstawić tak: jeśli ataki tortowe (no i te konserwy) będą się powtarzać, istnienie wrocławskich skłotów będzie zagrożone. Rozmowa została zresztą nagrana na dyktafon (a trzeba powiedzieć, że były to jeszcze te czasy, kiedy o aferze Rywina śniło się tylko Michnikowi). Tak się składa, że redakcja Monady weszła w posiadanie tego nagrania, być może za parę dni uda nam się je zgrać do pliku i zamieśić link w komentarzu.

Ataki rzeczywiście już się nie powtórzyły, chociaż raczej nie z powodu ultimatum. W końcu Międzynarodówka nigdy nie istniała i większość potencjalnych zamachowców nigdy się o nim nie dowiedziała.

środa, 22 lipca 2009

O ubliżaniu, krzyżowaniu i całowaniu

Zarzucano nam, że publikujemy relacje z wypraw w dalekie strony, ślemy reportaże z Iranu i Belgii, a pomijamy wieś polską, która przecież potrafi zachwycić egzotyką nie gorzej niż stepy Persji. W istocie, postaramy się nadrabiać te zaległości. Na początek epizod z ziemi krakowskiej, w której gościliśmy w zeszłym tygodniu, a ściślej mówiąc spod Chrzanowa, gdzieś pomiędzy wadowickimi kremówkami a oświęcimskimi krematoriami.

W miejscowości Kwaczała doszło do następującego spotkania z lokalną ludnością. Kierowaliśmy się właśnie w stronę wąwozów kryjących słynne skamieniałe araukarie, kiedy w naszej rozmowie pojawiło się słowo "SLD", zupełnie zresztą przypadkowo.

Spoczywający nieopodal zdrożony tubylec odebrał to jako jawną prowokację.

- Jakie SLD? Gdzie w Kwaczale jest SLD? - zaczął dopytywać.

- Nie wiemy. Może w lesie? - odpowiedzieliśmy dość niemądrze, ale prawdę mówiąc nie bardzo wiedzieliśmy, co odpowiedzieć. Na szczęście nasza odpowiedź wprawiła tubylca w zadumę.

- No może jeszcze tam się ukryli - powiedział po chwili.

Po paru minutach usłyszeliśmy ponownie jego głos. Zbliżał się do nas szybkim krokiem. Okazało się, że przemyślał naszą odpowiedź dogłębniej i zweryfikował swoje wnioski.

- Pan mi ubliżył. - wysyczał podchodząc. - W Kwaczale nie ma żadnego SLD.

A oto przed jakimi dylematami staje kwaczalski katolicyzm:

 
Posted by Picasa


W sąsiedniej miejscowości znaleźliśmy się nieoczekiwanie na ulicy ks. Karola Wojtyły. Niestety nie zdołaliśmy sprawdzić, czy i w niej jest ulica Jana Pawła II i czy przypadkiem te dwie ulice się nie krzyżują.

Natomiast w pobliskim miasteczku Alwernia odnaleźliśmy następujące urządzenie (prosimy łaskawie zwrócić uwagę na napis na obwodzie koła).

 

wtorek, 21 lipca 2009

Drogi i bezdroża Gazety Wyborczej

Jeszcze parę słów o dzisiejszej awanturze targowej. Historię targowiska skrótowo opisaliśmy w poprzednim poście. Tym razem parę smakowitych cytatów z Gazety Wyborczej.

Wyborcza rozpoczęłą live coverage już od rana. Czytelnicy jej portalu internetowego mogli śledzić wydarzenia spod hali na bieżąco. Żeby czytelnik nie zagubił się w bitewnej zawierusze i broń boże nie zaczął kibicować nie tej stronie barykady, co trzeba, zdawkowe i suche relacje przetykane były co jakiś czas komentarzami Seweryna Blumsteina, który wyrażał swoje uznanie dla polityki pani prezydent Warszawy. Niestety teraz nie mogę ich już odnaleźć. Prawdopodobnie, kiedy sytuacja się wyklarowała, komentarze stały się niepotrzebne.

Relacja Wyborczej nabrała rumieńców, kiedy gruchnęła następująca wieść: na miejscu są kibice Legii. W relacjach TVN24 rzeczywiście można było dostrzeć jednego osobnika z insygniami Legii. Wyborcza chwyciła owego osobnika mocno w garść i już nie puściła:

13.40 Są kibice Legii. Chwycili jedną z barierek, próbują staranować nią wejście, za którym stoi rząd policjantów. Chuliganeria, niektórzy z zakrytymi twarzami, ze znaczkiem Legii na bluzach. Przywieźli własną broń, w tym butelki z wodą i ostre przedmioty. Wspomagają ich młodzi kupcy w kamizelkach odblaskowych. Z okrzykiem "Solidarność!" na ustach...

Chwilami relacja staje się niejasna. Dziennikarz przeprowadza wywiad z niezidentyfikowaną kobietą dramatyzującą. Didaskalia jej odpowiadają i nie bardzo wiadomo, czy wyrażają myśli dziennikarza czy też Głos Rozsądku.
14.00 - Apeluję, by jakiś polityk zajął się nami, bo policja jest przeciwko nam, a warszawiacy są po naszej stronie - mówi jedna z przedstawicielek kupców. Warszawiacy? Ci w maskach, ze znaczkami Legii? Młodzi, z kawałkami bruku w rękach? Kobieta jest roztrzęsiona: - Oni chcą nas zagazować, uśmiercić - dramatyzuje.

Na szczęście o tym, co sądzą prawdziwi warszawiacy, czytelnik Gazety Wyborczej może poczytać na Alert24. Ze strony Wyborczej odsyłają do niego dwa linki: Warszawiacy na Alert24: gigantyczne korki na ulicach i, jeszcze bardziej dosadny Alertowicze: wokół hali KDT kręcą się podpite osiłki.
Justyna poinformowała nas, że ok. godziny 13.45 trwała w najlepsze zadyma pod halą KDT. - Kręcą się podpite osiłki, robi się naprawdę nieprzyjemnie. Widziałam nawet 12-13-latków z zasłoniętymi twarzami, szykujących się do zaczepiania Policji. Akcja ewidentnie wymknęła się spod kontroli - napisała Alertowiczka.

Pan Janusz dodaje - Byłem pod KDT ok. 11. Tłum zebrany wokół wejścia, naprzeciwko funkcjonariuszy Straży Miejskiej, stawał się coraz bardziej agresywny, ewidentnie nakręcany przez grupę bardzo ordynarnych facetów, chyba zawodowych zadymiarzy. Wkroczyła policja. Moim zdaniem sytuacja dojrzewa do rozwiązania siłowego, bo emocje wzięły górę - pisze na Alert24 internauta.


Żywe tarcze, korki, osiłki, zawodowi zadymiarze, pseudokibice, pseudokupcy a wszyscy pijani i ordynarni. Ufff... Chciałbym jakoś celnie spuentować wszystkie te cytaty, ale trudno o celność, gdy dokuczają mdłości.

Gdzie bazary z tamtych lat?

Dzisiaj od rana media żyją starciami warszawskich kupców z ochroną i policją. Hala przy Pałacu Kultury, w której mieściło się targowisko, przeznaczona jest już od dawna do wyburzenia. Zamiast niej ma stanąć stacja metra i centrum sztuki współczesnej. Kupcy od wielu lat targowali się z miastem o nowe miejsce, którego mogliby używać zamiast owej hali, ale z tych czy innych powodów negocjacje zakończyły się fiaskiem. Sprawy toczyły się jak zwykle - sąd, protesty, itp. Dzisiaj wkroczył do hali komornik wraz z ochroną. Kupcy stawili opór. Do akcji wkroczyła więc też policja i zrobiła się z tego całkiem uczciwa zadyma.

Słuchając relacji z Warszawy przypomniało mi się moje ulubione wrocławskie targowisko i jego los.

Wrocław należy do awangardy, jeśli chodzi o walkę z targowiskami. Już parę lat temu zlikwidowano targowisko przy placu Grunwaldzkim: jedno z nielicznych miejsc we Wrocławiu, w których ludzie jeszcze ze sobą rozmawiali. Targowisko raziło gusta estetyczne postępowych wrocławian, stało na przeszkodzie rozwojowi okolicy: w końcu tuż obok powstawał Pasaż Grunwaldzki - bardzo piękna i estetyczna galeria handlowa. Protesty kupców nie były tak zdecydowane, jak te w Warszawie. Dutkiewicz obiecał im bowiem miejsce do targowania przy ul. Jedności Narodowej.



Do dziś żaden bazar przy ul. Jedności Narodowej nie powstał. Nawiasem mówiąc miejsce, w którym był bazar na Grunwaldzkim, też wciąż jest puste.

Jeśli więc nawet warszawscy kupcy byli nieufni w negocjacjach z władzami Warszawy, należy im tylko pogratulować rozsądku.

Parę dni temu byłem w Krakowie. Z zazdrością spoglądałem na targ przy Starym Kleparzu czy na placu Nowym. Babuszkom z akcentem, które sprzedają na Kleparzu ser, Dutkiewicz kazałby spierdalać już dawno temu. Za nieeuropejską estetykę.



Czasami wydaje mi się, że Wrocław staje się bardziej warszawski od Warszawy.

środa, 24 czerwca 2009

Inny Iran jest możliwy

Publikujemy analizę sytuacji w Iranie autorstwa Yassamine Mather, przewodniczącej lewicowej organizacji Hands Off the People of Iran założonej przez uchodźców z Iranu w 2005 roku w Wielkiej Brytanii. (źródło)

Wspierajcie masowe protesty przeciwko reelekcji Ahmadineżada! Ale nie miejcie złudzeń: Massouvi nie będzie o wiele lepszy!


Nic dziwnego, że wysoce wątpliwe rezultaty wyborów prezydenckich w Iranie wywołały niepokoje w Teheranie i innych miastach w Iranie. Stopień jawnego oszustwa wydaje się obłędny nawet wedle standardów Republiki Islamskiej Iranu. Najwyraźniej rezultaty są ostatecznym dowodem, który potwierdza, że cały proces wyborczy jest głęboko niedemokratyczny i odgórnie sfałszowany:

  • Ahmadineżad został ogłoszony zwycięzcą przez oficjalne media jeszcze przed zamknięciem niektórych z punktów wyborczych
  • Ostateczny rezultat był niemal identyczny ze (sfałszowanymi) sondażami, który przewidywały go przed wyborami. Stopień poparcia nie różnił się nawet o 3% (*standardowy błąd z próby – A.M.)
  • Setkom kandydatów uniemożliwiono start w wyborach od samego początku.

Główny kandydat ‘reformistyczny’ Mir-Hossain Moussavi ogłosił wybory jako ‘farsę’ i stwierdził, że Iran staje się tyranią. Tysiące protestujących (nie wszyscy byli zwolennikami Moussaviego) wyszło na ulice by protestować przeciw ponownemu wyborowi Ahmadineżada.

Hopi, rzecz jasna, potępia areszt ponad 900 protestujących i 100 głównych ‘reformistów’, z których większość była zwolennikami i współpracownikami Moussaviego.

Nie powinniśmy jednak zapomnieć, że Moussavi nie uznaje 9 uprzednich wyborów prezydenckich w Irańskiej Republice Islamskiej – większość z nich zakończyła się bardzo wątpliwymi wynikami – jako ‘farsy’. W wyborach w 2009 roku, nie zmrużył nawet brwi, gdy Rada Strażników Rewolucji zdyskwalifikowała 400 innych kandydatów. Nie myślał też, że proces ten jest ‘farsą’, gdy najwyższy lider religijny interweniował raz po raz by bronić Ahmadineżada.

Nawet obecnie, pomimo swej furii spowodowanej przegranymi wyborami, nie wzywa on Irańczyków do wspierania go. Zamiast tego, zwraca się do „Religijnych ośrodków kierowniczych” (Religious Centres of Guidance, elita szyickich Ajatollahów) by poważyć wybory. Nie jest on zwolennikiem demokracji i masowych ruchów społecznych. Podobnie jak jego poprzednik, Mohammad Khatami, Moussavi doskonale wie, że przetrwanie „porządku islamskiego” jest w jego interesie. To dlatego, nawet jeśli jest on oczywistą ofiarą szaleństwa lidera, nie potrafi wiele zmienić.

Okropna przeszłość Moussaviego

Bądź co bądź, niezależnie od iluzji swoich zwolenników, Moussavi i inny kandydat reformistyczny, Mehdi Karroubi, nie są radykalnymi przeciwnikami reżimu. Przez osiem ostatnich lat, Moussavi był premierem Islamskiej republiki, w czasie jednych z najciemniejszych lat reżimu. Był on głęboko zaangażowany w interesy „broń za jeńców” z administracją Regana w latach 1980-tych, w to co znane jest szerzej jako Irangate. Odgrywał on również prominentną rolę w brutalnej fali represji w latach 1980-tych, która pochłonęła całą generację Irańskiej lewicy. W tym czasie, uwięziono tysiące socjalistów i komunistów, a wielu z nich zgładzono w więzieniu.

Moussavi próbował zmienić swój wizerunek na „konserwatywnego reformatora” lub „reformistycznego konserwatystę” przez wyrażanie lojalności wobec najwyższego lidera i twierdzenie, że to on zainicjował irański program nuklearny, który obiecał kontynuować. Krytykował on również zwolnienie brytyjskich marynarzy w 2007 jako „poniżającą klęskę”. Broniąc anty-zachodniej linii swojego rządu, Ahmadineżad stwierdził, że „premier Tony Blair wysłał list z przeprosinami do Iranu”. W ciągu kilku godzin, ministerstwo spraw zagranicznych w Londynie wystosowało ostre dementi, zaprzeczając że list taki był kiedykolwiek wysłany. Moussavi probował wykorzystać tę „słabość”.
Pomimo wszystko, wyraźnie przegrał. Najwyższy lider nie był w stanie tolerować swojego wcześniejszego pupila. Pomimo, że jego linia polityczna jest niemal nieodróżnialna od tej, którą reprezentuje Ahmadineżad, był on po prostu zbyt „postępowy” w dwóch sprawach:

  • obiecał, że będzie bardziej liberalny, jeśli chodzi o zasady ubioru kobiet i powiedział, że zwiększy prawa kobiet – oczywiście w ramach parametrów ustalonych przez państwo religijne
  • obiecał, że w większym stopniu wykorzysta język dyplomatyczny i przyjmie bardziej otwartą postawę w negocjacjach z Zachodem, w tym w szczególności z USA. Pomimo dyplomatycznego „opakowania”, jest on jednak zdecydowany bronić atomowy program Iranu (w tym prawo wzbogacania uranu)

Masowe protesty

Te wybory były „farsą” od dnia, gdy się zaczęły. Wszyscy czterej kandydaci są orędownikami istniejącego systemu. Wszyscy popierają istniejącą politykę neoliberalną i prywatyzację. Wszyscy czterej są zwolennikami irańskiego programu nuklearnego.

Nie powinniśmy jednak nie doceniać gniewu ludności Iranu przeciw jawnemu zmanipulowaniu wyników. Irańczycy musieli wybrać pomiędzy mniejszym i większym złem – i gdy najgorszy z kandydatów ogłoszony został zwycięzcą, pokazali swą pogardę dla systemu przez olbrzymie demonstrację, które skumulowały się w masowych protestach 13 czerwca.

Do czerwca, większość Irańczyków nie zajmowała się żywotnie tymi wyborami, ponieważ wiedzieli oni, że nie doprowadzą one do rzeczywistej zmiany. To debaty telewizyjne na żywo podważyły apatię. Debaty pomiędzy Ahmadineżadem a Moussavim i Ahmadineżadem a Karroubim były unikalnymi wydarzeniami w historii oficjalnych mediów w Islamskiej Republice. Debaty potwierdziły to, co większość Irańczyków wiedziała z własnego doświadczenia, lecz czego nie słyszeli oni dotychczas z oficjalnych mediów.

  • Ahmadineżad stwierdził, że Iran był rządzony przez 24 lata (aż do jego prezydentury) przez klikę bliską mafii ekonomicznej i politycznej. ‘Elita’ kleru, w tym reformista Rafsandżani i Khatami, ‘zapomniała o swojej bazie’ i była skorumpowana
  • Moussavi stwierdził, że gospodarka jest w opłakanym stanie, w szczególności w ciągu ostatnich czterech lat.

Sytuacja w Iranie jest bardzo dynamiczna. Ponad 900 protestujących i 100 ‘reformatorów’ zostało aresztowanych, w tym brat byłego prezydenta Khatamiego. Moussavi i jego żona zapadli się pod ziemię. Pojawiają się sygnały o wewnętrznym zamachu stanu. Jeśli 30 lat po rewolucji irańskiej najwyższy przywódca Iranu będzie nadal myślał, że stłumi opozycję, popełni dokładnie ten sam błąd, który doprowadził do obalenia reżimu Szacha w 1979 roku. Trzęsą się podstawy Republiki Islamskiej.

Protesty 13 czerwca były największymi demonstracjami od 1979 roku. Po euforii ostatnich dwóch tygodni, gdy miliony Irańczyków uczestniczyło w demonstracjach i spotkaniach politycznych, żadne państwo – niezależnie od tego, jak brutalne – będzie w stanie kontrolować sytuację. Wydarzenia ostatnich tygodni pokazują, że istnieje prawdziwa Nadzieja, że Irańczycy pozbędą się tego reżimu – zarówno w jego wcieleniu reprezentowanym przez Ahmadineżada, jak i w niewiele mniej niedemokratycznym i skorumpowanym wcieleniu „reformatorów”.


Tłum. Mrozu

sobota, 20 czerwca 2009

Wspomnienie: sprawa irańska a CIA

Czy widziałeś, jak niesprawiedliwie przelana krew motyla nie pozwoliła świecy dostrzec świtu?

Perski klasyk


Poniżej kolejna porcja wspomnień z Iranu. Tym razem dedykowana wszystkim tym, którzy węszą w obecnych protestach powyborczych w tym kraju spisku CIA.

Podczas naszego pobytu w Iranie nasz przyjaciel Raszid żył przede wszystkim sprawą Ramina Jahanbegloo, irańskiego filozofa, osadzonego w więzieniu parę miesięcy przed naszym przyjazdem.



(sklep przy jednej z głównych ulic Teheranu, sierpień 2006)

Jahanbegloo był ważną postacią irańskiego życia publicznego. Wykształcony na paryskiej Sorbonie, dzielący swój czas między Iran, Kanadę i Europę, był znanym naukowcem, znanym zwolennikiem otwarcia Iranu na Zachód i znanym przeciwnikiem władzy o tyle, o ile w Iranie przeciwnikiem władzy może być znany a znana osoba przeciwnikiem władzy.

Jahanbegloo był również ważny w życiu Raszida. Znali się od czasów, gdy Raszid studiował w Iranie. Ramin był jego nauczycielem. Potem, utrzymywali ze sobą regularny kontakt.

Filozofa aresztowano niespodziewanie, gdy udawał się na konferencję do Belgii. Przez pierwszych parę miesięcy bliscy nie mieli z nim kontaktu, a ludzie nobliwi i czcigodni podpisywali w tym czasie listy protestacyjne.

Wyszedł pod koniec sierpnia 2006 roku, podczas naszego pobytu w Iranie. Zanim zjawił się w domu, irańska telewizja wyświetliła wywiad, w którym opowiadał o pobycie w więzieniu.

Spotkałem tam wielu dobrych ludzi, którzy zastanawiali się, jak mi pomóc. - tak w skrócie można streścić to, co usłyszeli telewidzowie w Iranie. Filozof zachwalał wikt i opierunek. Mówił, że miał dostęp do telewizora i innych udogodnień. Udało mu się nawet schudnąć i to na oko co najmniej 20 kilo.

Przyznał, że w ostatnich latach jego działaniami sterował wywiad obcych państw i przeprosił za podburzanie irańskich obywateli przeciwko Republice Islamskiej.

Raszid, znając dobrze Jahanbegloo wiedział, że słowa, którymi ten posłużył się w wywiadzie, nie były jego i to nie tylko ze względu na treść, ale przede wszystkim na formę! Filozof recytował wyuczony na pamięć tekst i to napisany przez gorszego niż on sam artystę słowa.

Raszid nie chciał nawet myśleć, co z Jahanbegloo działo się w ciągu tych paru miesięcy w więzieniu i jak udało się władzy skłonić go do odegrania takiej szopki.

---

Za parę dni Irańczycy wysłuchają pewnie podobnych telewizyjnych spowiedzi działaczy i dziennikarzy aktywnych podczas ostatnich protestów, którzy obecnie spędzają miłe chwile w aresztach. Spowiedzi tych uważnie wysłuchają zapewne również niektórzy z europejskich i amerykańskich aktywistów, którzy nie omieszkają poinformować o nich w komentarzach na lewicowych portalach.

W dzisiejszych czasach za każdym protestem, za każdym zrywem stoi wywiad, zwłaszcza jeśli obserwuje się go zza ekranu komputera.

---

(Ramin Jahanbegloo przebywa teraz w Kanadzie i wspiera protesty przeciwko władzy. Raszid dalej jest z nim w kontakcie.)

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Irańska Pani Domu

O wypadkach powyborczych w Iranie napiszą niebawem na łamach Monady jej irańscy korespondenci. Na razie nasz artykuł sprzed lat o lekturze irańskiego pisma dla kobiet i o tym, że jest ono bliźniaczo podobne do tych,‭ ‬które możemy dostać na polskim rynku, a‭ j‬eśli zaś są między nimi różnice,‭ ‬to raczej nie takie,‭ ‬jakich się spodziewamy.‭

--------------

Trzymam w ręku irański magazyn,‭ ‬coś co w Polsce usytuowalibyśmy pomiędzy magazynem dla nastolatków a tzw.‭ ‬pismem dla kobiet.‭ ‬Nie wiem,‭ ‬do jakich odbiorców jest ono kierowane w Iranie. Znalazłem je w domu, w irańskiej (a właśniwie, luryjskiej) wsi pod Shiraz.‭

Na pierwszej stronie widzimy serię fotografii wraz z krótkimi opisami.‭ ‬Ponieważ opisów nie rozumiem,‭ ‬zajmiemy się fotografiami.‭ ‬Oto,‭ ‬uśmiecha się do nas Kevin Costner.‭ ‬Tuż obok figuruje jeszcze szerzej uśmiechnięty Sylvester Stallone.‭ ‬Widzę także kilka zdjęć bliżej nie znanych mi kobiet,‭ ‬prawdopodobnie amerykańskich aktorek.‭ Uśmiech nie schodzi z ich twarzy przed kolejnych parę stron‬.‭ ‬Jedna siedzi nawet na samochodzie rajdowym,‭ ‬dzierżąc w ręku kask.‭ ‬Nie wiem,‭ ‬jakim cudem zaplątał się tu jeszcze Wiktor Juszczenko,‭ ‬ale jedno nie ulega wątpliwości:‭ pomijając Wiktora, ten ‬zestaw fotografii mógłby z powodzeniem znaleźć się w Bravo Girl.



Odwracamy stronę.‭ ‬Rzut oka na artykuł wystarczy,‭ ‬żeby domyślić się,‭ ‬że jest to wywiad z jakimś aktorem - irańskim,‭ ‬indyjskim,‭ ‬czy jakimś jeszcze innym.‭ ‬W każdym razie jest to wywiad,‭ ‬okraszony kilkoma zdjęciami przystojniaka o ciemnej karnacji:‭ ‬przystojniak zamyślony,‭ ‬przystojniak w ciemnych okularach,‭ ‬przystojniak w ciemnych okularach po raz drugi.‭ ‬Obok znajduje się ramka,‭ ‬a w niej odręczne pismo i podpis.‭ ‬Czyżby‭ Pozdrawiam czytelników Tele Tygodnia‭?.

Kartkujemy dalej.‭ ‬A to zdjęcie smakowitej potrawy,‭ ‬wraz z przepisem.‭ ‬A to wyszczerzona w obłędnym grymasie,‭ ‬mającym zapewne wyrażać zadowolenie,‭ ‬gęba jakiegoś Amerykanina.‭ ‬Potem‭ (‬wciąż posuwając się do tyłu,‭ ‬jak nakazuje arabski alfabet‭)‬,‭ ‬mija nas Zlatan Ibrahimovic,‭ ‬recenzje paru filmów‭ (‬są angielskie tytuły:‭ ‬Silent Hill,‭ ‬The Three Burials of Melquidales Estrada,‭ ‬Thank you for smoking‭)‬,‭ ‬Albert Einstein,‭ ‬zdjęcia jakiś dzieci i ponownie wywiad:‭ ‬tym razem co prawda z aktorką,‭ ‬ale i tu nie obeszło się bez ramki z podpisem.

Są też psycho-zabawy.‭ ‬Omid przetłumaczył mi fragment artykułu:‭ ‬jak się lepiej poczuć.‭ ‬Oto urywki:‭ “‬po pobudce dokładnie zaplanuj cały dzień‭”‬,‭ “‬mów tak często‭ '‬dziękuję‭' ‬jak tylko możesz‭”‬,‭ "bądź otwarty na krytykę", “‬patrz na życie‭ z uśmiechem”‬.‭

Dla nas gwoździem numeru,‭ ‬nie tylko zresztą tego,‭ ‬ale zapewne i wszystkich innych,‭ ‬są jednak reklamy.‭ ‬Jest ich sporo,‭ ‬gros z nich stanowią jednak ogłoszenia dwojakiego sortu.‭ ‬Chirurgia plastyczna oraz walka z uzależnieniami.‭ ‬Te pierwsze łatwo poznać.‭ ‬Składają się na nie zazwyczaj dwa lub trzy zdjęcia nosa.‭ ‬Na pierwszym przedstawiony jest nos-potwór‭ – ‬o rozmiarze monstrualnym i fantastycznie bezkształtnej formie.‭ ‬Taki nos z powodzeniem mógłby zagrać tytułową rolę w znanym opowiadaniu Gogola.‭ ‬Na drugim zdjęciu nos zaczyna przyjmować bardziej realistyczne gabaryty,‭ ‬chociaż jego właściciel nadal mógłby próbować swoich sił w konkursie na rekord Guinessa.‭ ‬Na trzecim nosek staje się nagle tak poręczny i zgrabny,‭ ‬że mógłby śmiało wskoczyć na jakąś typowo nordycką fizjonomię.‭ ‬Cała ta obrazkowa historyjka opatrzona jest zapewne hasłem:‭ “‬Przedtem‭ – ‬potem‭” ‬i ma wykazać nadludzki kunszt reklamowanego chirurga.

Czemu zawdzięczać taką reprezentację nosów w irańskim czytadle,‭ ‬i to w dodatku nosów tak niezwykłych‭? ‬Odpowiedź tkwi zapewne w nakazie noszenia czadorów.‭ ‬Nos jest jedną z nielicznych części ciała,‭ ‬które kobieta może wystawiać na ogląd publiczny.‭ ‬Kobiety różnie radzą sobie z tym faktem.‭ ‬Niektóre nie zamierzają wcale nad nim ubolewać.‭ ‬Wiele kobiet nie znosi czadorów,‭ ‬ale z tego prostego powodu,‭ ‬że im przeszkadza.‭ ‬Jest też i taka grupa,‭ ‬grupa strojnisi,‭ ‬które starają się maksymalnie wykorzystać tych kilkanaście centymetrów kwadratowych ciała,‭ ‬które nie są niczym zasłonięte.‭ ‬Nos staje się więc specialite de la maison irańskiej chirurgii, dla samych chirurgów najbardziej dochodowym organem ciała.‭ ‬Stąd tyle ogłoszeń o operacjach plastycznych.‭ ‬Stąd też na ulicach Teheranu tyle dziewczyn z nosem zalepionym plasterkiem‭ – ‬niewątpliwy dowód,‭ ‬że ich nos dopiero co wyszedł spod skalpela jednego z ogłoszeniodawców.

(Te same przyczyny stoją za popularnością sklepów drogeryjnych.‭ ‬Wiele Iranek przywiązuje ogromną rolę do makijażu.)

Ogłoszenia o walce z uzależnieniami nie są już tak charakterystyczne, ale jest ich równie dużo.‭ ‬Są to reklamy wszelkiej maści poradni,‭ ‬które za pomocą psychologicznych lub para-psychologicznych metod mają wydobyć klienta z uzależnienia opiatami.

Informacja, że w irańskiej prasie bulwarowej jest wiele ogłoszeń o walce z uzależnieniami może Europejczyka dziwić z dwóch powodów. Po pierwsze, Europejczyk może sądzić, że w Iranie nie ma narkomanów. Po drugie, Europejczyk ma prawo domniemywać, że w Iranie uzależnienie heroinowe leczy się kamieniowaniem i innego rodzaju publicznymi egzekucjami.

Otóż nie. Pod względem zagęszczenia narkomanów wiele teherańskich ulic dorównuje polskim dworcom kolejowym. W większych miastach Iranu widok staruszki w czadorze chwiejącej się w charakterystyczny sposób nie należy do rzadkości, nie wspominając już o młodzieży.

Z jednej strony jest to kwestia tradycji - palenie opium jest w perskich wsiach kultywowane od niepamiętnych czasów. O tym jak istotna jest ta tradycja można się przekonać czytając irańskich klasyków (polecam zwłaszcza Ślepą sowę Sadeka Hedajata). Rewolucja islamska niewiele tu zmieniła. Kto trafił na wystarczająco zapadłą wieś i zyskał sobie sympatię tubylców, ten może o tym zaświadczyć.



Drugi powód to przyzwolenie władz. Dlaczego strażnicy rewolucji Chomeiniego przyzwalają na handel narkotykami? Z tych samych powodów, co inne rządy. Przynosi im to znaczne wpływy. Nie tylko dlatego, że (w ten czy inny sposób) handel jest przez nich jakoś kontrolowany. Do Iranu mają płynąć pieniądze na walkę z narkomanią i to również ze Stanów Zjednoczonych. (Podobno jedną z pierwszych sankcji, którymi grozi Iranowi tzw. cywilizowany świat, jest właśnie zaprzestanie tego finansowania). Irańscy dysydenci mówią o jeszcze jednym aspekcie tego przyzwolenia: cyrkulacja uzależniających narkotyków wśród skłonnej do rebelii młodzieży jest na rękę władzy. Osłabia zdolności do rewolty, pozwala lepiej infilitrować podejrzane towarzystwa. To zresztą żadna nowość w historii walki z wywrotowymi elementami. Stany Zjednoczone podobnie usiłowały poradzić sobie z czarnymi zrewoltowanymi dzielnicami.

Używanie narkotyków jest więc w Iranie surowo wzbronione, a irańska Pani Domu vel Bravo Girl pełna jest reklam pt. "Wyciągniemy cię z heroinowego nałogu". Ot, Iran ajatollahów.

Pismo kończy się tak, jak się zaczyna. Standardem królującym pod każdą szerokością geograficzną. Krzyżówką i horoskopem.

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Poczet ejakulatów wrocławskich, czyli co się skończyło dziesięć lat temu?

I oto minęła dwudziesta rocznica 4 VI (tego 4.VI). W związku z nią w wielu miejscach można było przeczytać artykuły porównujące dziesiejszą rzeczywistość z Polską a.d. 1989 (jedną z takich historii możecie przeczytać tu).

Ja pokuszę sę o porównanie obecnej rzeczywistości nie z tą sprzed dwudziestu lat, ale z tą sprzed lat dziesięciu.

Spytacie: co się stało dziesięć lat temu? Odpowiadam: obchodziliśmy wtedy dziesiątą rocznicę wolnych wyborów.

Być może ząb czasu (nie mylić z duchem czasu, Zeitgeist, patrz tu) dokonał na mojej znaczących uszczerbków, ale nie pamiętam, żeby dziesiąta rocznica upływała tak wesoło, jak obecna. Jakoś tak ciszej było i nikt, włącznie z Frasyniukiem, nie wpadał wtedy na pomysł ustanawiania 4 VI dniem wolnym od pracy.

Jakoś tak zupełnie inaczej jawił się wtedy Polakom ten 4 VI. Wtedy rozumiało się samo przez się, że był to dzień zwycięstwa, odzyskania wolności, odbicia się do wielkego skoku cywilizacyjnego. O tym, że Wałęsa był agentem, a okrągły stół oszustwem, można było przeczytać jedynie w przeróżnych Mać Pariadkach, Stańczykach i innych periodykach dla wariatów. Na rynku wydawniczym panowała niepodzielnie tylko jedna gazeta i, chociaż już wtedy jakoś tak wstyd ją było czytać, to jednak niewiele osób czytało co innego.

Jakże inaczej 4 VI przedstawia się dzisiaj! W międzyczasie stał się on polem bitwy (podobnym polem bitwy stał się zresztą Wałęsa). Sprzedali Polskę komunistom czy nie sprzedali? Takie pytanie przedostało się do dyskursu publicznego. Czy to dlatego dzisiaj należało dziękować za wolność i pić za nią toast?

---

4 VI 1999 Wrocław żył bardziej rocznicą masakry na placu Tienanmen niż rocznicą wolnych wyborów. Na placu Dominikańskim odbywała się wtedy uroczystość odsłonięcia repliki pomnika solidarności z chińskimi studentami, który stanął nielegalnie i spontanicznie na placu Dzierżyńskiego. W 1999 władza postanowiła uczcić ten protest stawiając pomnik już mniej spontaniczny, ale za to w pełni legalny.

Przy tej okazji odbyła się we Wrocławiu ostatnia akcja Pomarańczowej Alternatywy. Oczywiście P. A. jako ruch masowy skończyła się dziesięć lat wcześniej, ale jej buńczuczny duch wciąż unosił się we Wrocławiu. Major przebywał na wygnaniu w Paryżu i póki trzymał się z dala od Polski, póty mit Pomarańczowej trzymał się jeszcze całkiem dobrze.

Wu Tsy zebrał wtedy kilkudziesięcioosobową grupę, która z transparentem "Czy czytałeś już Folwark Zwierzęcy?" i czapkami krasnali na głowach skutecznie zdołała popsuć humory śmietance, która bawiła na uroczystości odsłonienia pomnika (dzień później gazety używały w relacjach tych samych zwrotów, co dziesięć lat wcześniej: grupa nieznanych osób w czapkach krasnali zakłóciła przebieg...).

Niedługo później wrócił Major i wtedy rozpoczął się ostatni pochód krasnoludków. Gdzie się zakończył? Na to pytanie odpowie Wam każdy niemiecki turysta odwiedzający Wrocław.

---

Dziesięć lat temu powstawała we Wrocławiu fontanna. Kosztowała 2 miliony złotych, umieszczona ni w pizdę ni w parapet na placu Gołębim, wzbudziła we Wrocławiu sporo szumu. Jednym się podobała, drugim nie. Sprawa była dyskutowana. Ci, którym się nie podobała, byli głośni i to nie tylko w Internecie. Ich protest słychać było także na ulicy, by wspomnieć tylko o akcjach Frontu Południowo Zachodniego. Przed oczyma staje mi legendarny Czaha, wrocławski fotograf, biegający po ulicy Świdnickiej z okrzykiem "Ejakulat!".

Dzisiaj przy Hali Ludowej powstała fontanna za 20 milionów złotych. Owszem, również wzbudziła kontrowersje: ekologów poruszonych losem żab zamieszkujących teren przyszłej fontanny. Głównym medium tego protestu było forum Gazety Wyborczej. Czy odbyły jakieś pikiety? Nic mi o tym nie wiadomo.

4 VI pod Halą Ludową zgromadziło się za to 20 tysięcy ludzi, chcących obejrzeć otwarcie nowej fontanny (przypominającej w akcji gargantuicznej wielkości wygaszacz ekranu). Tłum zrazu dość niemrawo reagował na wodzirejskie zachęty A teraz wszyscy wrocławianie skandują: niech żyje wolność!. Niemniej wielobarwne ejakulacje fontanny, których efekt wzmacniany był jeszcze eksplozjami fajerwerków, szybko wywoływały u rzeczonych wrocławian okrzyki zachwytu.

Gdy wybrzmiały już ostatnie akordy Walkirii, a w fontannie niespodziewanie pojawił się osobnik, który chyba nazbyt do serca biorąc sobie słowa spikera, tłum wciąż wiwatował. Kiedy jednak nieszczęśnik wyszedł na brzeg i zatrzymała go ochrona, na tłumie nie zrobiło to większego wrażenia. Wszyscy rozchodzili się do domów. Rozkoszowano się wolnością, martwiąc się czekającymi korkami. Tylko ktoś bardzo pijany ryknął z wielką żałością w głosie: "Uwolnić politycznych!".

Parę dni później pod krytycznym artykułem na łamach Centrum Informacji Anarchistycznej przeczytałem taki oto komentarz:

Fantastyczne widowisko! Byłem dwa razy na tym pokazie i za każdym razem przechodziły mnie ciarki. Tego nie da się opisać to trzeba zobaczyć! Później wejście ma być płatne więc inwestycja się zwróci.

(nie wierzysz? patrz tu)

---

Dwadzieścia lat temu coś się w Polsce skończyło. Dziesięć lat temu też. Może nie tak nagle (zresztą, czy w 1989 coś działo się nagle?) i nie bardzo wiem co (zresztą, czy ktoś wie, co się skończyło w 1989?). Może to, że dzisiaj po krasnoludkach pozostały już tylko skamienieliny i relikty glacjalne? Może to, że wtedy wrocławianie dyskutowali jeszcze nie tylko na forum GW? A może to, że dziesięć lat temu anarchiści ciarek szukali gdzie indziej?

Jaka będzie trzydziesta rocznica 4 VI? Jaką fontannę wtedy będziemy świętować, ile będzie kosztować i jak bardzo wszyscy będą mieć wszystko w dupie?